Bioenergoterapia wchodzi w skład tzw. medycyny naturalnej. Stosowana była w najstarszych cywilizacjach, co przekazują nam podania, legendy, zapisy i rysunki. Patrząc z pozycji współczesnej nauki, bioenergoterapia jest częścią składową nowej dziedziny – psychotroniki.
Prezes Międzynarodowego Towarzystwa Badań Psychotronicznych – Zdenek Rejdak tak ją definiuje: Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałęzią wiedzy, która zajmuje się siłami działającymi na odległość – interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak tei między ludźmi, a otaczającym światem (…) Chodzi tu o badanie funkcji psychicznej i fizykalnej w ich naturalnym, wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę zjawisk tradycyjnie znanych pod pojęciami telepatii, telekinezji, telegnozji (jasnowidzenie), radiestezji, dermooptyki.
W „abc” bioenergoterapii wprowadzają mnie ełccy radiesteci. Wspólnie oczekujemy przybycia jednego z kilku polskich Harrisów, Pawła Połoneckiego. Zanim znalazłam się w przestronnym pokoju ełckiego Ośrodka Kultury, musiałam przepchać się przez spory tłum oczekujących, następnie okazać służbową kartę wstępu specjalnie zaangażowanym tu służbom MO. Mogą wejść tylko ci, którym udało się zdobyć zaproszenie.
Radiesteci opowiadają mi, że Paweł Połonecki oraz filozof, starszy asystent na Uniwersytecie Warszawskim mgr Jerzy Rejmer zostali zatrudnieni w Spółdzielni Lekarskiej „Izis” w Warszawie. Jest to precedens w skali kraju. Przyjmują wspólnie z lekarzami. Trzeba wielu miesięcy, aby się do nich dostać. (Później dowiemy się, ze najbliższy termin przyjęcia w początkach 85 roku).
W czołówce polskich bioenergoterapeutów znajdują się również: znany telewidzom Stanisław Nardelli z Tych, Jan Rublewski ze Szczytna Śląskiego oraz dwie kobiety, Barbara Leńczuk ze Szczecina i inż. Janina Kamińska.
(…)
Połonecki nie wdaje się w teoretyczne rozważania na temat tego, co robi. Mówi o praktycznym wykorzystaniu swojej bioenergii. Przyjmuje wspólnie z lekarzem dwa razy w tygodniu we wspomnianej Spółdzielni. Jeśli starcza mu sił, jedzie do różnych miast Polski. Tak też się znalazł w Ełku.
Osobą Połoneckiego zainteresowały się inne kraje. Obecnie zaproszono go na dwa tygodnie do Włoch. W czerwcu będzie przyjmował chorych w RFN, a w sierpniu udaje się do USA.
Czas na eksperyment, czyli zabieg. Solski tłumaczy, że niektórzy używają słowa seans, ale jest to niewłaściwe określenie, trąci magią. Połonecki najchętniej posługuje się słowem zabieg. Niech będzie zabieg.
Wchodzimy do sali kina. Wszystkie miejsca zajęte. Zgromadziło się kilkaset przypadków nieszczęść ludzkich, wobec których medycyna często okazywała się bezradna. Mnóstwo osób z niedowładami kończyn. Są przypadki nowotworów. Czekają.
Na podium, po obu stronach ustawiono kilka rzędów krzeseł. Otacza je szpaler osób stojących. W środku krzesło dla Połoneckiego.
– Zaczynamy zabieg – obwieszcza Solski. – proszę się skupić. – Będziecie poddani bioenergii pana Połoneckiego, będzie to odczuwalne w sposób fizyczny. Przyspieszone bicie serca, mrowienie, uczucie ciepła, czasem zdarzają się omdlenia. Skuteczność zabiegu ocenicie sami. W pierwszym momencie jedni odczują poprawę, inni nasilenie objawów choroby. Proszę się tym nie przejmować, poprawa nastąpi później.
(…)
i wyraźnie zmęczony udaje się w stronę pokoju służbowego. Odprowadza go poruszony tłum. Prośby o adres spółdzielni lekarskiej i wizyty. Służby porządkowe uspokajają chorych, wyjaśniają:
Połonecki ma pół godziny na odpoczynek? Pokrzepia się kawą. Wymienia znane nazwiska niektórych swoich „pacjentów”. Opowiada o lawinie listów, jakie napłynęły po wystąpieniu w programie TV w grudniu ub.r. Przypadki poprawy stanu zdrowia dokumentuje prezes spółdzielni lekarskiej. Jest ich sporo. Mówi, że „ma” już siedmioro dzieci, w tym dwojaczki. Udało mu się wyleczyć bezpłodność u sześciu kobiet.
O godz. 13 odbywa się drugi zabieg. „Pacjentami” są dzieci w wieku od 10 miesięcy do 14 lat. Razem z matkami jest ponad 100 osób. Połonecki dotyka ich głów, ramion, tułowia. Tak przyjął kilkoro dzieci. Jest zbyt wyczerpany. Decyduje się na zabieg zbiorowy.
Znów chwila relaksu przy kawie. Do pokoju służbowego wchodzą najciężej chorzy.
Na wózku inwalidzkim młody mężczyzna po wypadku samochodowym. Jest sparaliżowany od piersi w dół, łącznie z kończynami. Połonecki kładzie ręce na chore członki, kręgosłup.
– Czuje pan coś?
– Ciepło i pulsowanie w łydce. W sali, przy zbiorowym zabiegu czułem mrowienie w rękach.
– Dobrze panu zrobi akupunktura – radzi Połonecki. – Niech pan spróbuje.
Przez ręce Połoneckiego przechodzi około dziesięciu młodych ludzi z niedowładem rąk, nóg czy obu kończyn jednocześnie. Połonecki czuje się coraz mocniej wyczerpany.
– Ja padnę – skarży się – same ciężkie przypadki.
Wchodzi kilkuletnia dziewczynka. Matka objaśnia, że po ostatnim spotkaniu z Połoneckim, ustąpił tik nerwowy oka. Teraz po około dwu miesiącach, pojawia się znowu.
(…)
(„Gazeta Współczesna”, Nr 50 (9826) Białystok – Łomża – Suwałki, 5-6.III.1983 r.)