Bioenergoterapia znana i nieznana. Bioenergoterapia jako olśnienie ogłupiałego dyletanta pióra, któremu wszystko jedno o czym pisze, byle tylko zabłysnąć i bioenergoterapia jako żmudny proces, torujący drogę naukowemu poznaniu, przede wszystkim zaś próbujący udźwignąć ciężar ludzkich oczekiwań i nadziei.
Zapewne sporo jeszcze upłynie czasu, nim definitywnie odpowiemy sobie na pytanie, czy zabieg bioenergoterapeutyczny bardziej zbliża nas do fizyki, skomplikowanej psychiki człowieka, czy – w całym tego słowa znaczeniu – medycyny.
Jesień ub. roku spędziłem na dokumentowaniu obszernego reportażu książkowego, poświęconego działalności warszawskiego bioenergoterapeuty Pawła P. Zarejestrowane przeze mnie nie w toku obserwacji uczestniczącej fakty z okresu kilku miesięcy spowodowały, że na bioenergoterapię spojrzałem inaczej niż w momencie, gdy brałem się za bary z tematem. Chciałbym dziś przedstawić pewien przypadek, który ostatecznie nie zmieścił się w reportażu, mimo iż z punktu widzenia poznawczego stanowi jedną z najciekawszych i pobudzających do refleksji fabuł napisanych przez życie.
Oto historia Tomka J. Przed dwoma laty potrącenie przez autobus. Uszkodzenie ośrodka mózgowego, paraliż. 8-letni chłopiec zostaje na trwałe przykuty do łóżka. Taka jest opinia lekarzy. Nawet, kiedy wraca mu przytomność, nie mówi i na dobrą sprawę nie wiadomo czy jego mózg pracuje prawidłowo. Lekarze odradzają matce zabranie dziecka do domu. Uważają, że powinna je oddać do sanatorium neurologicznego. Tłumaczą: ma pani jeszcze dwoje dzieci, im powinna się pani poświęcić.
Inżynier J. reaguje z oburzeniem. Nie pojmuje, jak można tak stawiać sprawę. Rozpoczyna wielką, dramatyczną walkę o przywrócenie syna życiu i zdrowiu. Jest to walka prowadzona samotnie, wbrew oficjalnej medycynie.
Matka zwraca się do Ewy M., która specjalizuje się w opracowywaniu leczniczych diet, opartych o medycynę wschodnią. Ta aplikuje Tomkowi odpowiedni zestaw składników w pożywieniu. Zaczyna się karmienie dziecka specjalnie przyrządzonymi papkami. Po pewnym czasie następuje poprawa wydolności organizmu. Jednocześnie matka, spędzająca w szpitalu całe dnie przejmująca rolę lekarza, pielęgniarki i salowej, stara się pobudzić pracę mózgu chłopca poprzez stawianie mu prostych zadań. Rysuje liczby: 2, 4, 5. Pyta: gdzie jest, Tomku, dwójka? Chłopiec wskazuje oczami właściwą kartkę. I tak to trwa całymi miesiącami. Mrówcza, mozolna praca.
Inżynier J. kontaktuje się z bioenergoterapeutką Barbarą L. ze Szczecina, która przyjeżdża do Tomka do szpitala. Podczas jednej z wizyt Barbara L, dostrzega leżące w sąsiednim łóżku spastyczne dziecko, które ma bardzo wysokie tętno. Pyta pielęgniarkę, czy może tętno obniżyć. Ta niechętnie zgadza się, nie wierzy w podobne eksperymenty. Kobieta dotyka maleństwo i oto wykres na monitorze opada, stabilizuje się w miejscu, które wcześniej określiła bioenergoterapeutka (relację matki Tomka w tej mierze potwierdza pielęgniarka).
Powrót do Tomka. Na horyzoncie pojawia się Paweł P. Jest bliżej, mieszka w Warszawie. Regularnie przyjeżdża do chłopca. Najpierw do szpitala, a potem do domu, dokąd zdecydowała się zabrać dziecko inżynier J., czyniąc to zresztą na własne ryzyko, gdyż lekarze umyli ręce. Tomek powoli, bardzo powoli powraca do zdrowia Zaczyna poruszać się o kulach, na razie po pokoju. Co jakiś czas przeżywa chwile załamania. Mówi: „Zostawcie mnie w spokoju, ja już zostanę do końca życia inwalidą”.
Nie zostawiają go w spokoju. Matka, która walczy ze wszystkich sił o syna, nauczycielka ze szkoły przychodząca wieczorami do domu, by go uczyć, Paweł P. oddający mu swą energię. Jednocześnie trwa intensywna terapia, masaż, gimnastyka. I oto krok po kroku Tomek zostaje zaprzęgnięty w rytm normalnego życia. Jeszcze raz przeżyje dramatyczny moment, gdy pod wpływem nagłej depresji podpali dom i ucieknie w piżamie na ulicę. Jest już jednak po tej stronie. Konsekwentnie, krok po kroku, podąża do świata zdrowych. Dziś, jak inni rówieśnicy uczy się, bawi, ku zdumieniu lekarzy, jeździ nawet na rowerze.
Jest uratowany.
Pytania: ile w człowieku jest życia? Ile siły wewnętrznej, której nie znamy? W jakim stopniu w procesie długotrwałej rehabilitacji pomocna okazała się bioenergoterapia, która była przecież jednym z kilku elementów oddziaływania, w jakim zaś psychoterapia z jej zaskakującymi fenomenami? I w jakim punkcie życia, na jakim zakręcie Tomek znajdowałby się dzisiaj, gdyby nie niezłomna postawa matki?
HALNY
(„Prawo i życie” nr 35 (973), 27 sierpnia 1983 r. )