W JĘZYKU nauki nazywa się ich bioenergoterapeutami. Powszechnie uzdrawiaczami, czasem nawet cudotwórcami, bałamutnie przypisując im właściwości pozaziemskie. Tylko niewielu wie, że bioenergoterapia, wchodząca w skład tzw. medycyny naturalnej, jako metoda leczenia była znana w najstarszych cywilizacjach, a ślady jej pozostały w podaniach, legendach, zapisach i rysunkach.
W poprzednim numerze „Służby Zdrowia” zamieściliśmy własny artykuł na ten temat pióra Adama Roka. Piszą na ten modny ostatnio temat również inne czasopisma, niekiedy bezkrytycznie. Oto np. tygodnik „Perspektywy” opublikował niedawno artykuł Tadeusza Karolaka na temat polskich uzdrawiaczy. Z jednym z nich, Pawłem Połoneckim, autor wybrał się w drogę do przebywającej w odległym od Warszawy szpitala 46-letaiej kobiety, która ma guz mózgu.
„Do szpitala wchodzimy incognito – pisze autor. — O zdolnościach Pawła wie tylko mąż chorej, starszy, doświadczony lekarz miejscowego szpitala. Połonecki jest tu już po raz drugi, (W tym miejscu opisu „Służba Zdrowia” nie może powstrzymać się od komentarza, trudno bowiem aprobować owo wejście do szpitala incognito, „za plecami” szefów placówki leczniczej. Uważamy, że bioenergoterapeuta powinien współdziałać z lekarzami otwarcie). Kobieta choruje od 8 miesięcy, medycyna wydała na nią ostateczny wyrok. Ale przypadkowo był wtedy w miasteczku Stanisław Nardelli, bioenergoterapeuta ze Śląska. Po jego zabiegach nastąpiła radykalna poprawa chora nawet siadała. Energii jednak nie starczyło na długo, stan jej znów był na pograniczu agonii. Teraz jest nieprzytomna, papierowo blada.
Połonecki pochyla się nad leżącą. Delikatnie ujmuje jej głowę w dłonie. Długo trzyma. Zmienia miejsce dotyku. Po 5 może 10 minutach twarz chorej jak gdyby się zaróżowiła…
Patrzę na zielony ekran kardiomonitora. Impuls przedtem prawie płaski, teraz skacze rytmicznie w górę, w dół. Lekarz z ulgą potwierdza: serce zaczęło bić normalnie, puls jest wyczuwalny, a gdy odchyla powiekę chorej – dostrzega odruch rogówkowy. Jej twarz jest zaróżowiona.
Po kwadransie Połonecki jest zszarzały, zmięty, krańcowo zmordowany. Przerywa, zwala się na fotel, długo siedzi w milczeniu. Ale, po pół godzinie jest świeży, jak przedtem. Idziemy do chorej. Wszystko dokładnie tak samo powtarza się trzykrotnie.
Lekarz widzi objawy ustępowania obrzęku opuszki pnia mózgu. On ma nadzieję. Połonecki szans jednak nie widzi, powie mi o tym w drodze powrotnej. Może byłyby gdyby mógł być na miejscu. Dowiedziałem się później: następnego dnia chora odzyskała przytomność. Trzeciego dnia zmarła”.
Czym jest bioenergoterapia? Jest częścią dużej, nowej gałęzi nauki – psychotroniki, która zajmuje się oddziaływaniem obiektów żywych na inne obiekty i procesy żywe lub nieożywione. Zajmuje się zjawiskami radiestezji, telekinezy, telepatii, bioenergoterapii, dermooptyki i jasnowidzenia. Bioenergoterapia natomiast, według dr. Zdenka-Rejdaka z Uniwersytetu Karola w Pradze, prezesa Międzynarodowego Towarzystwa Badań Psychotronicznych, jest zdolnością przekazywania energii jednego organizmu drugiemu w celu polepszenia jego stanu, psychosomatycznego. Bioenergoterapia zakłada, że organizm ludzki jest przystosowany do samoregulacji i samouzdrawiania pod warunkiem jednak, że nie utracił podstawowego kwantum energii. Rola bioenergoterapeuty, jako ogniwa mocniejszego, sprowadzałaby się niejako do „doładowywania energetycznego” organizmu słabszego. Paweł Połonecki posiada właśnie tego rodzaju właściwości.
„Znów trzeba komuś pomóc, tym razem jedziemy kilkanaście kilometrów za Warszawę. Połonecki stwierdza, że wkrótce przestanie jeździć, ma bowiem wystemplowane całe pozwolenie na tankownie benzyny. Pacjentem jest kilkunastoletni chłopiec z zażółconymi oczami, sprawa ciągnie się kilka miesięcy. Matka – lekarz – boi się najgorszego. Wyniki badań są niepokojące. Paweł wyciąga różdżkę i przesuwa wzdłuż ciała chłopca. Na wysokości wątroby różdżka wyraźnie się wychyla. Tak, to wątroba, po chwili dodaje, że również śledziona. Miejsca te jakby naciera wolnymi ruchami dłoni. Zmartwienia nie ma – uspakaja matkę – chłopiec ma rozregulowany energetycznie organizm, trzeba podładować miejsca, które, najbardziej to odczuwają.
Później – dla doświadczenia – zbadał różdżką całą rodzinę. „Pani ma chore serce” – to do matki. „Pan lewe płuco” – do ojca. „Ty tarczycę i jajniki” – do córki. „W przeciągu tak krótkiego czasu postawił pan bardzo trafną diagnozę, na co ja potrzebowałam co najmniej kilku dni i wielu różnych badań” – podsumowała zaskoczoną i zdumiona lekarka.
Inne są metody diagnozowania i leczenia medycyny naukowej, inne paramedycyny. Kto jak kto, ale lekarka powinna o tym wiedzieć. Tym bardziej więc dziwi nas jej zdumienie. Oby w konsekwencji nie zwątpiła w swoją własną wiedzę i umiejętności zawodowe…
Autor artykułu pyta Halinę Hoffmann prezesa Zarządu Spółdzielni Lekarskich „Izis” w Warszawie, dlaczego i na jakiej podstawie zatrudniła Pawła Połoneckiego w tej spółdzielni. Pani prezes, posiadaczka dyplomów ukończenia trzech fakultetów, oświadcza, że gdy dowiedziała się co Połonecki robi – miała przeświadczenie, że to może pacjentom pomóc, a na pewno nie zaszkodzi. W spółdzielniach „Izis” pierwsi zaczęli praktykować specjaliści od akupunktury z grupy prof. Garnuszewskiego, co było wtedy sensacją. Dziś zatrudnieni tu bioenergoterapeuci to też precedens. Eksperyment ten jest bacznie obserwowany przez zarząd spółdzielni. Każdy z nich przyjmuje pacjentów wspólnie z lekarzem. Trzeba miesiącami czekać, żeby się do nich dostać.
Polska bioenergoterapia, to właściwie wspomniany już Stanisław Nardelli z Tych, Jan Rublewski ze Szczytna Śląskiego, dwie kobiety w tym towarzystwie: Barbara Leńczuk ze Szczecina i inż. Janina Kamińska oraz filozof, st. asystent na Uniwersytecie Warszawskim mgr Jerzy Rejmer i Paweł Połonecki – obaj z Warszawy. Z grupy tej przebadano w Polsce częściowo jedynie Jana Rublewskiego. W wyniku tych badań, przeprowadzonych przez odpowiedni zakład PAN w Warszawie okazało się, że Rublewski jest źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż notowano u zwykłych osób objętych badaniami. Połoneckiego badała pewna firma komputerowa w RFN, ale wyników nie ujwniła ze względów… konkurencyjnych. W każdym razie musiały być zadowalające, skoro od czerwca br. Połonecki ma przyjmować pacjentów w Republice Federalnej Niemiec.
Stowarzyszenie Radiestetów w Warszawie jest organizacją młodą, zaledwie sześcioletnią. Szkoli ono i wydaje atesty radiestetom i energoterapeutom. W 1981 roku zorganizowało pierwsze sympozjum poświęcone bioenergoterapii i radiestezyjnym metodom diagnostycznym. Hasłem tego spotkania było: medycyna poszukuje sojuszników. W listopadzie ub. r. przy Warszawskim Stowarzyszeniu Radiestetów rozpoczął się roczny kurs diagnozy radiestezyjnej dla lekarzy różnych specjalności. Coś, co jeszcze niedawno wydawało się nie do pomyślenia.
Wśród uczestników jest jeden profesor, są docenci, doktorzy i lekarze – razem około 30 osób. To pierwszy tego rodzaju kurs w Polsce. Organizatorzy wiążą z nim nadzieję, że być może uda się przekonać bardzo nieufne do tej pory środowisko lekarskie. Jerzy Rejmer pełniący rolę wykładowcy podkreśla, że metody diagnozy radiestezyjnej mają szereg zalet: nie są szkodliwe dla zdrowia, wychwytują anomalie organizmu o wiele szybciej niż rutynowe badania lekarskie, stwierdzają zmiany, pojawiające się podczas funkcjonowania narządu.
Bioenergoterapeuci nie chcą niczego ukrywać. Chcą upowszechnić swoją wiedzę wśród tych, którzy przekroczyli próg uprzedzeń. Stowarzyszenia Radiestetów tworzy obecnie w Warszawie pierwszą w Polsce pracownię bioenergoterapii, organizatorzy jut się martwią, cz zdołają przyjąć wszystkich chętnych.
Zainteresowanie bioenergoterapią i radiestezyjnymi metodami diagnostycznymi jest na świecie bardzo duże. W Związku Radzieckim sławą cieszą się bioenergoterapeuci Safonow, Kendzażadze i Kriworotow – emerytowany pułkownik, który od 1969 r. współpracuje ze swym synem – lekarzem i osiągnął doskonałe wyniki w leczeniu lumbago, zapalenia korzonków nerwowych i chorób systemu nerwowego. Zaawansowane prace są prowadzone w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Hiszpanii, Jugosławii i Holandii. We Francji, w Bobigny, od października prowadzone są wykłady z medycyny naturalnej. Dziekan Wydziału lekarskiego Pierre Cornillot włączył do programu studiów siedem specjalności z tego zakresu, m.in. akupunkturę, homeopatię, fitoterapię oraz leczenie „przez nakładanie rąk”, czyli – bioenergoterapię. U nas na razie kurs. Przypomnijmy 30 lekarzy. Niewielu. Ala bariera została przełamana. (niw)
(„Służba Zdrowia”, tygodnik, nr 5 (1830), 30 stycznia 1983 r.)