Poznaliśmy się przypadkowo w Warszawie, w domu Maćka i Alicji, z którymi jest zaprzyjaźniony. Wprawdzie Natalia i Henryk liczyli na to spotkanie, lecz ja i moja żona nie zdawaliśmy sobie sprawy z kim spędzimy wieczór.
Wszedł uśmiechnięty i wesoły. Usiadł, zaczął żartować i rozmowa potoczyła się lekko o zwykłych, normalnych sprawach. W pewnym jednak momencie, zwróciwszy się do siedzącej po przeciwnej stronie stołu Natalii, powiedział:
– Ten ślad, który ma pani, o tu, po prawej stronie, to po jakiejś operacji. Z lewym oskrzelem jest u pani nie najlepiej i z lewym okiem też jest coś nie w porządku. Popatrzyliśmy na Natalię z pytaniami w oczach.
– Tak, jeśli chodzi o te dwie pierwsze sprawy to się zgadza, lecz wzrok miałam ostatnio badany. Z oczami jest wszystko w porządku.
– No to zobaczymy z bliska – powiedział z uśmiechem i sięgnął do teczki, skąd wyciągnął niewielką metalową różdżkę. Trzymając ją poziomo przesuwał w odległości kilku centymetrów wzdłuż ciała Natalii. Kilka razy różdżka odchylała się w dół. Po raz pierwszy w okolicy lewego oka.
– Czy nic tu panią nie boli?
– Istotnie, mam po tej stronie nerwobóle, spowodowane zapaleniem zatok.
– A więc się zgadza! A oskrzela?
– Od urodzenia miałam kłopoty i lewym płucem, ze względu na astmę oskrzelową, którą bardzo długo leczyłam.
– Ma pani też problemy z woreczkiem żółciowym.
– Zgadza się, właśnie grozi mi operacja.
– A ta blizna?
– To rzeczywiście – po innej operacji.
– Nogi w porządku, poza lewym stawem skokowym.
– Miałam skomplikowane złamanie.
– I jeszcze kręgosłup, trochę zniekształcone kręgi szyjne.
– Też się zgadza, odczuwam to.
– Niech się jednak pani nie martwi, są to stany wymagające uzupełnienia bioenergii. Niedługo powinna pani poczuć się lepiej.
Przełożył lewą rękę w miejscu zlokalizowanej choroby, prawą po przeciwnej stronie ciała.
– Co pani czuje?
– Ciepło. Bardziej intensywne pod lewą ręką. Teraz czuję w głębi „mrowienie”.
– To dobrze. Znaczy to, że odbiera pani energię.
Jako drugi badaniom i zabiegom poddaje się Henryk. Potem Paweł opada zmęczony na krzesło. Wyciera perlisty pot z czoła.
Diagnoza w przypadku Natalii i Henryka jest trafna. Ale oni nastawieni byli na to spotkanie. Natomiast ja i Helena jesteśmy zaskoczeni. Dotychczas nie interesowaliśmy się tego rodzaju sprawami. Nasze małe dolegliwości znosiliśmy jako coś normalnego, coś co jest „urokiem istnienia”.
Poddajemy się jednak badaniom oraz zabiegom bez podniecenia i emocji, a nawet z pewną rezerwą. Ale o dziwo, wskazane chore miejsca odpowiadają miejscom naszych dolegliwości, które przecież znamy na pamięć.
„Podładowani bioenergią” stwierdzamy lepsze samopoczucie i ustąpienie niektórych dolegliwości. Za kilka dni, kiedy znów spotykamy się, tym razem w Krakowie, różdżka na nas nie reaguje.
– Nie znaczy to, że państwo jesteście już wyleczeni. Świadczy to jednak o tym, że przejęliście odpowiednią porcję energii, która w was tkwi i oddziaływuje na organizm.
*
„Drzemiący talent” PAWŁA POŁONECKIEGO odkrył przypadkowo inny radiesteta. Kiedyś pracując jako kierowca w banku wiózł człowieka, który wyczuł jego zdolności i zaproponował mu przebadanie. Okazało się, że posiada niezwykle silne biopole. Przy pomocy różdżki zrobionej ze spinacza biurowego potrafił określić cieki wodne, wyczuwał choroby. Początkowo nie doceniał swych zdolności, lecz wyniki jego działania spowodowały bliższe zainteresowanie nimi świata medycznego. Poddał się próbom z udziałem lekarzy. Stawiane przez niego diagnozy okazały się nad wyraz trafne.
Od roku jest pracownikiem Lekarskiej Spółdzielni Pracy „Izis” w Warszawie. Przyjmuje trzy razy w tygodniu, przeciętnie 100 osób w ciągu jednego dnia pracy. Zapisy wizyty przyjmowane są obecnie na rok 1985! Zasada jest, że przyjmuje chorych w obecności lekarza, którego nie zastępuje w leczeniu, a jedynie wspomaga swoją nadzwyczajnie silną energią. Dlatego też przeciwny jest określeniu siebie mianem „uzdrowiciela”.
– Nikomu nie gwarantuję uzdrowienia. Choremu użyczam jedynie swojej energii, która powoduje wzmocnienie procesu samoregulacji organizmu i w konsekwencji zwalczanie, jeżeli to jest jeszcze możliwe, choroby. Niestety nie jestem w stanie pomóc ludziom ułomnym, inwalidom, osobom od lat sparaliżowanym. Natomiast najlepsze wyniki mojego działania widać wśród dzieci.
Przeglądam listy z podziękowaniami, opisy chorób, wyniki badań, zaświadczenia lekarskie…
„..Stwierdzam że syn mój, Dariusz przychodził do Pana Połoneckiego od trzech miesięcy z dużym zezem, który został całkowicie wyleczony, za co jestem mu bardzo wdzięczna…”
„Pragnę serdecznie podziękować za dotychczasowe skuteczne leczenie mojego syna Ignaca jeszcze w szpitalu… Przez Pana diagnozę dał nam Pan siłę do walki o jego zagrożone życie… Według Pana wskazań leczymy go i u innych lekarzy medycyny.”
Przełamane zostały bariery nieufności pomiędzy lekarzami i bioterapeutami. Nic do pomyślenia kiedyś współpraca, dziś rozwija się na zasadach wzajemnej chęci służenia dobru chorych.
*
Zjawiskami bioenergoterapii znanymi od tysiącleci, zainteresowała się nauka i to nie ostatnio, jak sądzą niektórzy. Już w XIX wieku rozpoczęto naukowe obserwacje i badania. Jednym z pionierów w tej dziedzinie był m. in. Polak Julian Ochorowicz, który w swej książce „Psychologia i medycyna” proponował eksperymenty bioenergoterapeutyczne.
Badaniem tych zjawisk zajmował się w ZSRR, w latach trzydziestych naszego stulecia Siemion Kirilian, który w 1939 roku w Krasnodarze, specjalną techniką sfotografował własną dłoń, która na zdjęciu otoczona była jasną aurą. Ośrodki badające te zagadnienia działają dziś w Stanach Zjednoczonych, Francji, Jugosławii, Związku Radzieckim, Kanadzie, Hiszpanii i wielu innych krajach świata. Nie można bowiem przechodzić obok zjawisk, które dotyczą człowieka i jego środowiska – nie zauważając ich, tym bardziej że stają się także problemem społecznym, o czym świadczą masowe eksperymenty Harrisa i Nardellego. Wymagają one jednak badań i poważnego traktowania by nie zagubić prawdziwych wartości, które kryją i nie dopuścić do sprowadzenia ich na manowce szarlatanerii. Bo nie można w XX wieku twierdzić jak to czynią niektórzy: „Ja w to nie wierzę, więc tego nie ma”. Tak kiedyś nie wierzono w siły magnetyczne, których działanie przypisywano dziełu szatana, w fale radiowe, których efekty w postaci radia uważano za sztuczki brzuchomówców, czy też w antymaterię, którą stwierdzono li tylko na podstawie obliczeń matematycznych.
WOJCIECH TADUS
(„Gazeta Krakowska”, poniedziałek, 30 maja 1983 R. – Nr 126)
Wszedł uśmiechnięty i wesoły. Usiadł, zaczął żartować i rozmowa potoczyła się lekko o zwykłych, normalnych sprawach. W pewnym jednak momencie, zwróciwszy się do siedzącej po przeciwnej stronie stołu Natalii, powiedział:
– Ten ślad, który ma pani, o tu, po prawej stronie, to po jakiejś operacji. Z lewym oskrzelem jest u pani nie najlepiej i z lewym okiem też jest coś nie w porządku. Popatrzyliśmy na Natalię z pytaniami w oczach.
– Tak, jeśli chodzi o te dwie pierwsze sprawy to się zgadza, lecz wzrok miałam ostatnio badany. Z oczami jest wszystko w porządku.
– No to zobaczymy z bliska – powiedział z uśmiechem i sięgnął do teczki, skąd wyciągnął niewielką metalową różdżkę. Trzymając ją poziomo przesuwał w odległości kilku centymetrów wzdłuż ciała Natalii. Kilka razy różdżka odchylała się w dół. Po raz pierwszy w okolicy lewego oka.
– Czy nic tu panią nie boli?
– Istotnie, mam po tej stronie nerwobóle, spowodowane zapaleniem zatok.
– A więc się zgadza! A oskrzela?
– Od urodzenia miałam kłopoty i lewym płucem, ze względu na astmę oskrzelową, którą bardzo długo leczyłam.
– Ma pani też problemy z woreczkiem żółciowym.
– Zgadza się, właśnie grozi mi operacja.
– A ta blizna?
– To rzeczywiście – po innej operacji.
– Nogi w porządku, poza lewym stawem skokowym.
– Miałam skomplikowane złamanie.
– I jeszcze kręgosłup, trochę zniekształcone kręgi szyjne.
– Też się zgadza, odczuwam to.
– Niech się jednak pani nie martwi, są to stany wymagające uzupełnienia bioenergii. Niedługo powinna pani poczuć się lepiej.
Przełożył lewą rękę w miejscu zlokalizowanej choroby, prawą po przeciwnej stronie ciała.
– Co pani czuje?
– Ciepło. Bardziej intensywne pod lewą ręką. Teraz czuję w głębi „mrowienie”.
– To dobrze. Znaczy to, że odbiera pani energię.
Jako drugi badaniom i zabiegom poddaje się Henryk. Potem Paweł opada zmęczony na krzesło. Wyciera perlisty pot z czoła.
Diagnoza w przypadku Natalii i Henryka jest trafna. Ale oni nastawieni byli na to spotkanie. Natomiast ja i Helena jesteśmy zaskoczeni. Dotychczas nie interesowaliśmy się tego rodzaju sprawami. Nasze małe dolegliwości znosiliśmy jako coś normalnego, coś co jest „urokiem istnienia”.
Poddajemy się jednak badaniom oraz zabiegom bez podniecenia i emocji, a nawet z pewną rezerwą. Ale o dziwo, wskazane chore miejsca odpowiadają miejscom naszych dolegliwości, które przecież znamy na pamięć.
„Podładowani bioenergią” stwierdzamy lepsze samopoczucie i ustąpienie niektórych dolegliwości. Za kilka dni, kiedy znów spotykamy się, tym razem w Krakowie, różdżka na nas nie reaguje.
– Nie znaczy to, że państwo jesteście już wyleczeni. Świadczy to jednak o tym, że przejęliście odpowiednią porcję energii, która w was tkwi i oddziaływuje na organizm.
*
„Drzemiący talent” PAWŁA POŁONECKIEGO odkrył przypadkowo inny radiesteta. Kiedyś pracując jako kierowca w banku wiózł człowieka, który wyczuł jego zdolności i zaproponował mu przebadanie. Okazało się, że posiada niezwykle silne biopole. Przy pomocy różdżki zrobionej ze spinacza biurowego potrafił określić cieki wodne, wyczuwał choroby. Początkowo nie doceniał swych zdolności, lecz wyniki jego działania spowodowały bliższe zainteresowanie nimi świata medycznego. Poddał się próbom z udziałem lekarzy. Stawiane przez niego diagnozy okazały się nad wyraz trafne.
Od roku jest pracownikiem Lekarskiej Spółdzielni Pracy „Izis” w Warszawie. Przyjmuje trzy razy w tygodniu, przeciętnie 100 osób w ciągu jednego dnia pracy. Zapisy wizyty przyjmowane są obecnie na rok 1985! Zasada jest, że przyjmuje chorych w obecności lekarza, którego nie zastępuje w leczeniu, a jedynie wspomaga swoją nadzwyczajnie silną energią. Dlatego też przeciwny jest określeniu siebie mianem „uzdrowiciela”.
– Nikomu nie gwarantuję uzdrowienia. Choremu użyczam jedynie swojej energii, która powoduje wzmocnienie procesu samoregulacji organizmu i w konsekwencji zwalczanie, jeżeli to jest jeszcze możliwe, choroby. Niestety nie jestem w stanie pomóc ludziom ułomnym, inwalidom, osobom od lat sparaliżowanym. Natomiast najlepsze wyniki mojego działania widać wśród dzieci.
Przeglądam listy z podziękowaniami, opisy chorób, wyniki badań, zaświadczenia lekarskie…
„..Stwierdzam że syn mój, Dariusz przychodził do Pana Połoneckiego od trzech miesięcy z dużym zezem, który został całkowicie wyleczony, za co jestem mu bardzo wdzięczna…”
„Pragnę serdecznie podziękować za dotychczasowe skuteczne leczenie mojego syna Ignaca jeszcze w szpitalu… Przez Pana diagnozę dał nam Pan siłę do walki o jego zagrożone życie… Według Pana wskazań leczymy go i u innych lekarzy medycyny.”
Przełamane zostały bariery nieufności pomiędzy lekarzami i bioterapeutami. Nic do pomyślenia kiedyś współpraca, dziś rozwija się na zasadach wzajemnej chęci służenia dobru chorych.
*
Zjawiskami bioenergoterapii znanymi od tysiącleci, zainteresowała się nauka i to nie ostatnio, jak sądzą niektórzy. Już w XIX wieku rozpoczęto naukowe obserwacje i badania. Jednym z pionierów w tej dziedzinie był m. in. Polak Julian Ochorowicz, który w swej książce „Psychologia i medycyna” proponował eksperymenty bioenergoterapeutyczne.
Badaniem tych zjawisk zajmował się w ZSRR, w latach trzydziestych naszego stulecia Siemion Kirilian, który w 1939 roku w Krasnodarze, specjalną techniką sfotografował własną dłoń, która na zdjęciu otoczona była jasną aurą. Ośrodki badające te zagadnienia działają dziś w Stanach Zjednoczonych, Francji, Jugosławii, Związku Radzieckim, Kanadzie, Hiszpanii i wielu innych krajach świata. Nie można bowiem przechodzić obok zjawisk, które dotyczą człowieka i jego środowiska – nie zauważając ich, tym bardziej że stają się także problemem społecznym, o czym świadczą masowe eksperymenty Harrisa i Nardellego. Wymagają one jednak badań i poważnego traktowania by nie zagubić prawdziwych wartości, które kryją i nie dopuścić do sprowadzenia ich na manowce szarlatanerii. Bo nie można w XX wieku twierdzić jak to czynią niektórzy: „Ja w to nie wierzę, więc tego nie ma”. Tak kiedyś nie wierzono w siły magnetyczne, których działanie przypisywano dziełu szatana, w fale radiowe, których efekty w postaci radia uważano za sztuczki brzuchomówców, czy też w antymaterię, którą stwierdzono li tylko na podstawie obliczeń matematycznych.
WOJCIECH TADUS
(„Gazeta Krakowska”, poniedziałek, 30 maja 1983 R. – Nr 126)
Najnowsze komentarze