– Co Pana sprowadza do Rabki-Zdroju, panie Pawle?

– Lubią tu przyjeżdżać dla relaksu, odpoczywać. Także spotykać się z dziećmi, które kocham i z którymi załatwiam pewne interesy.

– Przed rokiem spotkaliśmy się, gdy rozdawał Pan dzieciom kilka aparatów słuchowych. Teraz kilkoro dzieci z Rabki i okolic dostało od Pana kanadyjskie aparaty słuchowe, a chorym na cukrzycę przekazał pan spore ilości strzykawek. Dzieci i ich rodzice byli wzruszeni.

– Moją dewizą jest pomagać ludziom. Przed tygodniem odebrałem w Krakowie honorowa odznakę PCK.

– W prasie krajowej, a takie zagranicznej pisze się o Pawle Połoneckim po prostu „uzdrowiciel”.

– No, to za dużo słowo. Od dziesięciu lat zajmuję się niekonwencjonalnymi metodami leczenia, jestem bioenergoterapeutą, swoją działalność prowadzę oficjalnie w mojej warszawskiej spółce „Bioton”, także w różnych krajach świata – m.in. posiadam oficjalny certyfikat na wykonywanie pracy na terenie Anglii. W minionym roku przez cztery miesiące przebywałem w Kanadzie, gdzie m.in współpracowałem ze światowej sławy specjalistą od akupunktury prof. Brucem Pommerancem. Poddano tam badaniom moje organiczne, zdolności lecznicze, jestem więc także obiektem badań.

– Podkreśla Pan, że ściśle współpracuje pan i medycyną…

– …tak, zawsze mówię, że to lekarz leczy, ja staram się wspomagać medycynę. Coraz częściej naukowcy, lekarze mówią, że bioterapia to realny fakt. Nieskromnie powiem, że moje nazwisko i potwierdzone przypadki uleczenia znalazły się w trzech zagranicznych encyklopediach.

– Pomaga Pan wielu ludziom. W bogatej kronice znalazłem fantastycznie brzmiące — pełne radości, wdzięczności listy od kobiet, które dzięki panu zostały matkami.

– Tak, jedna z gazet kiedyś opublikowała nawet duży artykuł pod tytułem „Dzieci z różdżki”. Proszę pana, trzysta dzieci przyznaje się do mnie – bioenergoterapeutycznego „ojca”.

– A Pana asystent, podkreśla, że jest „chodzącym dowodem” pańskich uzdrowicielskich zdolności czy raczej właściwości: uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu, cierpiał na niegojące się złamanie uda, uratował go pan niemal dosłownie tuż przed amputacją, teraz nie tylko chodzi, ale biega i skacze z radości.

– Ja sam jeszcze wszystkiego nie wiem o bioenergoterapii. Wiem, jak inni, że gdzieś jest „koniec medycyny” i początek tego, co niektórzy czasem określają dowcipnie „medyczne czary-mary”. Jeśli te moje „czary-mary” mogą pomóc ludziom, to ja nie mogę pomocy odmawiać. szczególnie dzieciom. Wkrótce, w lecie znów będziemy mogli spotkać się w Rabce-Zdroju. Tutaj również bioenergoterapeuci moga odzyskać energię…

Rozmawiał: K. Strachanowski

(„Dziennik Polski”, Nr 38, 14.02.1990)