Anna Ostrzycka

Wzajemne oddziaływanie mesmeryczne skończyło się tak, że potężny Anglik zbladł i osunął się na ziemię.

Nie jest przypadkiem, że człowiek, o którym piszemy dziś w naszym stałym redakcyjnym cyklu „Poczet healerów polskich”, w początkach lat osiemdziesiątych został nazwany przez pacjentów „Harrisem znad Wisły”.

Sprawił to swoisty „dynamit” (to również określenie zapożyczone od chorych), jakim emanują dłonie tego niepozornego i szczupłego mężczyzny, zaliczanego do ścisłej czołówki rodzimych bioenergoterapeutów.

Paweł Połonecki, bo o nim mowa, należy z pewnością do postaci kontrowersyjnych: jego częste, zwłaszcza ostatnio, wyjazdy za granicę, gdzie przebywa niejednokrotnie długie tygodnie, a nawet miesiące, powodują, iż chorzy, którym od lat pomaga są zdani na nieregularne z nim kontakty, co utrudnia terapię. Jednocześnie jednak nie ulega wątpliwości, że Połonecki jest jednym z najskuteczniejszych polskich healerów, a osiągane przezeń rezultaty należą do najbardziej spektakularnych.

Połonecki wszedł do polskiego healingu przebojem na początku lat osiemdziesiątych. Swoje możliwości ujawnił po raz pierwszy na szerszym forum w 1981 r. podczas warszawskiego sympozjum „Bioenergoterapia i radiestezyjne metody diagnostyczne”. Kamera filmowa zarejestrowała wówczas obraz jego rąk nieproporcjonalnie dużych w stosunku do całej sylwetki; niespokojnych, chciałoby się powiedzieć: w pewien szczególny sposób wyrazistych. Wykonane kilka lat później zdjęcia kirlianowskie potwierdziły to, co zrazu było rejestracją bardziej intuicyjną niż obiektywną: niezwykle silną i doskonale widoczną na kliszy aurę, wyraźnie kontrastującą z fotografiami zrobionymi w grupie kontrolnej osób, które wspólnie z nim poddano badaniu. Zaś podczas doświadczeń prowadzonych przy pomocy specjalnej aparatury pozwalającej mierzyć – w porównywalnych jednostkach – potencjały czynnościowe między palcami obu dłoni okazało się, że wyniki Połoneckiego wielokrotnie przewyższają wartości, które uzyskali inni uczestnicy eksperymentu.

O swojej drodze do bioenergoterapii mówił w prasowych wywiadach wielokrotnie, przypomnijmy ją więc jedynie w telegraficznym skrócie. Na niezwykłe właściwości jego organizmu zwrócił po raz pierwszy uwagę nieznajomy, którego Połonecki zabrał samochodem z przystanku autobusowego, a który okazał się znanym radiestetą. Skonstatował on, że Połonecki emituje bardzo silne biopole i nakłonił go, by poddał się testom w warszawskim Stowarzyszeniu Radiestetów. Wstępna diagnoza okazała się w pełni trafna, a dwudziestoparoletni urzędnik bankowy (wcześniej pracował jako ślusarz oraz kierowca) przypomniał sobie epizody z przeszłości, świadczące o tym, że istotnie już wcześniej zdarzało się, iż swoim dotykiem, a nawet samą tylko obecnością, pomagał chorym. Dotąd jednak nie przywiązywał do tych faktów znaczenia, kładąc wszystko na karb przypadku.

Tak się złożyło, że mam możność śledzenia healerskiej działalności Pawła Połoneckiego już od ośmiu lat. Jest to dostatecznie długi okres, by pokusić się o próbę uogólnienia wniosków płynących z tych obserwacji, zwłaszcza że uczestniczyłam w wielu eksperymentach i doświadczeniach z jego udziałem.

Przede wszystkim – co należy szczególnie podkreślić, Połonecki należy do tych bioenergoterapeutów, którzy bardzo chętnie poddają się wszelkim testom oraz badaniom. Tak było na przykład, gdy doktor Leszek Ruszkowski z Kliniki Położnictwa i Ginekologii Akademii Medycznej w Warszawie zaproponował mu w 1982 r. zdiagnozowanie grupy pacjentek szpitala; nie inaczej, gdy w 198S r. doszło do eksperymentów z jego udziałem zainicjowanych przez zespół naukowców z Katedry Rehabilitacji oraz Zakładu Fizjologii Człowieka i Biochemii Nauk Biomedycznych AWF w Krakowie we współpracy z Oddziałem Rehabilitacji krakowskiego Szpitala Zespolonego w Witkowicach.

Doświadczenie przeprowadzone w warszawskiej klinice polegało na odnajdywaniu przez Połoneckiego u kobiet w ciąży miejsca najlepszej słyszalności płodu tętna (w tym celu posługiwał się różdżką). Prawidłowość diagnozy sprawdzano w taki sposób, że we wskazanym przez healera punkcie ciała lekarz przykładał następnie głowicę aparatu USG i porównywał informację z odczytem na monitorze. Trafność wskazań była stuprocentowa (zawsze w tym miejscu biło serce płodu). Okazała się mniejsza wówczas, gdy chodziło o ciążę mnogą. Jak się wydaje, było to jednak związane z niedostateczną wówczas znajomością przez bioenergoterapeutę anatomii człowieka. Połonecki nie wiedział po prostu jak zinterpretować odbierane przez jego organizm tego typu złożone informacje.

Natomiast rezultaty uzyskane podczas eksperymentów w krakowskiej AWF (prowadził je zespół pod kierownictwem dr Marii Pąchalskiej) okazały się już, w całym tego słowa znaczeniu, frapujące. M.in. w ich trakcie na podstawie tzw. analizy widomej emisji fotonowej wyładowań elektrycznych u chorych po udarze mózgu, którzy zostali poddani oddziaływaniu uzdrowiciela – stwierdzono wyraźne i szczegółowo opisane przez naukowców różnice intensywności tej emisji. Zdawały się one świadczyć, że bioenergoterapia i psychoterapia stanowią dwa różne i odmienne jakościowo zjawiska, jakkolwiek sugestia słowna prawdopodobnie (co jest zresztą – zauważmy – zgodne z doświadczeniem życiowym) wzmacnia osiągany efekt terapeutyczny. Wzmacnia, ale go nie zastępuje!

Najciekawszy z tego punktu widzenia okazał się przebieg tzw. klinicznego eksperymentu krzyżowego przeprowadzonego z udziałem healera na grupie chorych z afazją po udarze mózgu, których leczono na Oddziale Rehabilitacji szpitala w Witkowicach. Pacjentów poddano działaniu bioenergoterapii w różnych sytuacjach. W pierwszym przypadku wiedzieli oni, że Połonecki oddziaływuje na nich, innym razem nie byli tego świadomi. W kolejnej fazie doświadczeń chorzy byli dla odmiany przekonani, że są poddawani działaniu bioenergoterapeuty, podczas gdy w rzeczywistości jego głos odtwarzano z taśmy magnetofonowej (wchodziła tu zatem w grę jedynie sugestia słowna). Przez cały czas trwania eksperymentu chorym wykonywano badania za pomocą spektrofluorymetru odpowiednio zaadoptowanego do zapisu analizy widmowej emisji fotonowej wyładowań elektrycznych z palców wskazujących obu rąk. Zdaniem dr Marii Pąchalskiej, znanego neuropsychologa i logopedy, adiunkta Instytutu Rehabilitacji krakowskiej AWF (obecnie jest już docentem) uzyskane rezultaty świadczyły, iż efekt bioenergoterapeutyczny występował również wtedy, gdy działo się to bez wiedzy pacjenta (Połonecki oddziaływał na niego z ukrycia). Dodajmy, że szczegółowe wyniki badań z udziałem Pawła Połoneckiego zostały zaprezentowane przez wspomniany zespół naukowców (w jego skład obok dr Pąchalskiej wchodzili również J. Domański, H. Knapik i J. Solski) na III Sympozjum Towarzystwa Psychotronicznego w Warszawie „Psychotronika 85”, wywołując zrozumiałe poruszenie wśród obecnych na sali lekarzy.

Kilka słów o samym Pawle Połoneckim, który ma obecnie 38 lat i przy swoim 167-centymetrowym wzroście waży zaledwie pięćdziesiąt kilo. Charakterystyczną rzeczą jest przy tym, że po całodniowym przyjmowaniu pacjentów (których liczba nierzadko przekracza setkę) waga jego ciała – co sprawdzaliśmy kilkakrotnie – potrafi spaść o 2-3 kilogramy. Stanowi to, jak utrzymuje sam zainteresowany, efekt wypromieniowywanej przez niego podczas oddziaływania na pacjentów bioenergii.

Połonecki potrafi osiągać rezultaty zadziwiające. Na jednym ze szpitalnych oddziałów intensywnej opieki medycznej, gdzie wezwano go do chorego po ciężkim wypadku, znajdującego się w stanie bezpośrednio poprzedzającym fazę śmierci klinicznej (o czym świadczył zapis tętna oraz pracy serca), obserwowano jak wykres na monitorze zbliżający się w miarę upływu czasu do krzywej płaskiej, po kilkunastominutowym działaniu healera na pacjenta zaczął się wyraźnie podnosić, a po pewnym czasie ustabilizował się na poziomie zbliżonym do normalnego. Niestety na pomoc było już za późno i pacjent wkrótce zmarł nie odzyskując przytomności. Wspomniana obserwacja świadczyła jednak o fizykalnych i zarejestrowanych przez aparaturę skutkach działania czegoś, co – zdaniem oficjalnej medycyny – nie istnieje.

Do anegdotycznych niemal wydarzeń należy incydent, jaki wydarzył się w Kosmetyczno-Lekarskiej Spółdzielni Pracy „Izis”, w Alejach Jerozolimskich w Warszawie, gdzie Połonecki przyjmował chorych, dopóki nie zablokowały tej możliwości znane decyzje resortu zdrowia z 1985 r. (pisaliśmy o tym szerzej w nr 1 „Nieznanego Świata”.) Jedna z pracujących tam pielęgniarek wskutek nieuwagi przecięła narzędziem chirurgicznym tętniczkę na palcu, co spowodowało w miejscu zacięcia znaczny wypływ krwi. Kiedy próby zatamowania jej tamponem nie dały rezultatu, poproszono o pomoc Połoneckiego, który przyjmował chorych w sąsiednim gabinecie. Bioenergoterapeuta szybko zatamował upływ krwi powodując jednocześnie zakrzepnięcie tej rozlanej już na dłoni.

Oblegany przez chorych, coraz częściej nieobecny. Paweł Połonecki po całodziennych przyjęciach pacjentów. Fot. Maciej BilewiczWarto wreszcie przypomnieć znamienne wydarzenie zrelacjonowane przed kilku laty przez parę angielskich gazet. Mianowicie podczas swojego pobytu w Wielkiej Brytanii Połonecki zetknął się z tamtejszym healerem, uważanym za jednego z najsilniejszych, jeśli chodzi o oddziaływanie bioenergią. I oto w obecności licznego grona osób obaj ekstrasensi stanęli oko w oko i przez dłuższą chwilę oddziaływali na siebie mesmerycznie. Ku najwyższemu zdumieniu zebranych, angielski kolega Połoneckiego, który był od niego o głowę wyższy, a i ważył dobre dwadzieścia kilo więcej, po kilkunastu sekundach zbladł i osunął się na ziemię.

No dobrze, powie ktoś, ale co z tego wszystkiego tak naprawdę wynika dla osób oczekujących od Połoneckiego pomocy? Odpowiedzi na to udzielają zapisy w kartach chorych, które udało się ocalić po przymusowej „eksmisji” bioenergoterapeutów ze spółdzielni lekarskich. Zarówno na ich podstawie, jak i obfitej dokumentacji zgromadzonej przez samego Połoneckiego oraz współpracujących z nim lekarzy, można sformułować i kilka konkretnych spostrzeżeń.

Jak się wydaje, najciekawsze rezultaty terapeutyczne obserwowane są w przypadku dzieci, spośród których około 40 proc. stanowią pacjenci z okołoporodowym porażeniem mózgowym. Okazało się, że schorzenie to – z punktu widzenia medycyny uważane za nieuleczalne – w wielu przypadkach bardzo dobrze poddawało się działaniu bioenergoterapii. Nierzadko na przykład dzieci leżące, już po kilku zabiegach zaczynały siadać, a nawet chodzić, wydatnie poprawiało się ich samopoczucie oraz stan psychiczny. Dowodem potwierdzającym te rezultaty są zaświadczania neurologów, psychologów i logopedów. Na niektórych z nich widnieje stempel Centrum Zdrowia Dziecka, z którego lekarzami Połonecki w pewnym okresie współpracował szczególnie chętnie.

Bardzo dobre wyniki zanotowano w przypadku nerczyc. Lekarze z CZD wielokrotnie kierowali małych pacjentów z tym schorzeniem na dodatkową terapię właśnie do Pawła. Po parokrotnym oddziaływaniu u wielu z nich spadał wyraźnie poziom białka w moczu, a niekiedy w ogóle ono zanikało. Występowały też okresy remisji choroby, co umożliwiało lekarzom odstawienie leków sterydowych.

Równie charakterystyczne okazały się wyniki w przypadku dzieci z wrodzoną głuchotą typu odbiorczego, w obliczu której medycyna jest bezsilna. Po działaniu Połoneckiego wielokrotnie rejestrowano – potwierdzoną badaniami audiometrycznymi – znaczną poprawę słuchu. U chorych z cukrzycą insulinozależną niewyrównaną, tj. z częstymi hypoglikemiami lub nieuzasadnionymi hyperglikemiami, po oddziaływaniu Pawła poziom cukru we krwi spadał niejednokrotnie poniżej 200-180 mg %, co dokumentowały badania poziomu cukru we krwi i moczu oraz krzywa cukrowa. Dobre rezultaty rejestrowano także przy zezach z wadą wzroku (kąt zeza zmniejszał się) oraz białaczek (wzrost liczby czerwonych ciałek krwi, spadek ilości ciałek białych).

Za zgoła rewelacyjne należy uznać efekty osiągane przez Połoneckiego w terapii niepłodności. Istnieje ponad sto udokumentowanych przypadków, kiedy poddane działaniu Połoneckiego kobiety (czasami oboje partnerzy) – leczone uprzednio w szpitalach i przychodniach bezskutecznie nieraz i od kilkunastu lat – już po pierwszym biooddziaływaniu zachodziły w ciążę i rodziły dzieci. Wiele z nich zostało uprzednio przez lekarzy uznanych za trwale niepłodne.

Pomyślne wyniki daje wreszcie oddziaływanie Połoneckiego w przypadku: chorób wrzodowych (zdarza się tu nawet potwierdzone badaniami radiologicznymi całkowite wyleczenie niszy wrzodowej, nie mówiąc o zmniejszeniu bóli, polepszeniu apetytu, ustaniu uczucia pieczenia) oraz schorzeń reumatoidalnych, takich zwłaszcza jak GPP, ZZSK, rumień guzowaty i innych. Po zabiegach chorzy odczuwają często wyraźną poprawę w postaci rozluźnienia i polepszenia sprawności ruchowej, wskutek krótszych lub dłuższych (od 2 tygodni do kilku miesięcy) okresów bez bólu.

Paweł Połonecki jest od początku dosłownie oblegany przez pacjentów, przyjeżdżających do niego z całej Polski. Niestety, o czym była już mowa, częściej go można spotkać za granicą, niż w kraju. W ostatnich latach odwiedził kilkanaście państw – od Stanów Zjednoczonych i Kanady poczynając, poprzez RFN, Szwecję, Francję, Wielką Brytanię i Jugosławię – a na Izraelu kończąc. Zaproszenia płyną nadal i nie widać im końca. W Polsce kontakt z nim możliwy jest w zasadzie tylko przez Spółkę „Bio-ton”, mieszczącą się w Warszawie przy ul. Poznańskiej 16, gdzie jednak pojawia się nieregularnie, a pomiędzy okresami, gdy przyjmuje chorych, następują często dłuższe przerwy. Dlatego najpewniejszym sposobem zapewnienia sobie możliwości spotkania z „Harrisem znad Wisły” jest uprzednie korespondencyjne lub telefoniczne zapisanie się na wizytę w „Biotonie” i … uzbrojenie się w cierpliwość.

(Poczet Healerów Polskich – „Nieznany Świat” 2/1990)